Pani wie, co to jest?...
Oczy otoczone siecią zmarszczek. Ładne, intensywnie niebieskie. Pełne cierpienia. Złamany nos. Siwe włosy przycięte w schludnego jeżyka.
- Proszę pana, zadzwonię po karetkę.
- Niech pani nie dzwoni! Nie chcę, bo rodzina się zaraz zleci... A oni ze Szwajcarii, Kanady..Nie chcę.
- Ale to serce, sam pan wie.
-Wiem, ale nie chcę.
Siadam na ławce.
Elegancki czarny płaszcz jest rozchylony, prawa ręka położona nieświadomym obronnym gestem tam gdzie boli ... trochę na lewo za mostkiem.
Zauważyłam go idąc parkową alejką. Najpierw siedział na ławce, jakiś taki skulony, jakby zimno mu było, potem się na niej położył. "Pijany" - pomyślałam - "Zamarznie, jak zaśnie". Chciałam go zmusić, żeby poszedł do domu spać, ale stało się jasne, ze to nie tylko alkohol jest tu winny
Początkowo jest mało przytomny. Trochę czuć od niego. Przyznaje się, że wypił, choć wie, że mu nie wolno. Tłumaczy mi, że wie, że może umrzeć. Że nawet teraz może się wszystko skończyć. Rozmawiamy trochę jak dziad z obrazem. Ja piłuje o karetkę, choć tak delikatnie, bo widzę, że gdy się denerwuje, to mocniej go boli. A myśl o karetce go przeraża. Chce - jak mi mówi - umrzeć tak, żeby nikt nie widział. Żeby nikogo przy tym nie było. Bo on swojego ojca trzymał na rekach, kiedy on umierał.
Wieje zimny, styczniowy wiatr. Ludzie przechodzą parkową alejką obok ławki, na której siedzimy- starszy mężczyzna, kobieta w średnim wieku.
- Ja mam czterech synów. Pani wie, co to jest? ... Samemu wychować dzieciaki? Wszystkich wychowałem, wykształciłem, jeden jest w Stanach, drugi w Holandii. Żony mają. Wnuczki mam dwie... Pani wie, co to jest?... Ja bym dla nich wszystko!..
Często zadaje mi pytanie "Pani wie, co to jest?" I zawsze pilnie patrzy mi wtedy w oczy. Kiwam głową. Wiem. O niektórych rzeczach wiem więcej, o niektórych mniej, ale wiem...
Opowiada mi o dziewczynce, w której zakochał się mając trzynaście lat. O tym, jak rozpaczał, gdy los go od niej oddzielił. Opisuje mi, jak w szatni, po treningu bokserskim, z dala od niej, płakał z tęsknoty. Umarła na serce, gdy on gdzieś tam, daleko, trenował pod okiem boksera Kuleja. Kiedy wrócił do domu, zanim odwiedził ja na cmentarzu, wszedł w ubraniu do rzeki. Styczeń był albo luty, nie pamięta. Pamięta, że chciał do niej pójść czysty, oczyszczony ze wszystkiego złego.
Trochę bezładnie snuje swoje opowieści. To o sąsiedzie, który umarł - znów podczas jego nieobecności - i którego pogrzeb niedawno się odbył. To o synach i o życiu samotnego ojca. O rodzinie- rzuca nazwiskami, które jako głogowianka powinnam pewnie znać, ale mętnie tylko kojarzę. O tym, że w środę miał iść do krewnego, na wizytę - w związku z tym swoim sercem. O szpitalu w Siemianowicach i o swojej pracy w hucie. Pokazuje mi swoje czyste, zadbane, ale sękate i spracowane ręce.
- Ja cale życie ciężko pracowałem. Pani wie, co to jest? Tak zasuwać cale życie? Pani wie?
Im dłużej mi opowiada, tym bardziej rozluźnia się jego ciało. Ręka, do tej pory kurczowo przyciśnięta do piersi, powoli opada. Czasem, gdy porusza temat, który go bardzo boli,wraca ból i na chwile go zgina. Ale widzę, że dochodzi do siebie. Nie chce taksówki, uparciuch. Nie chce zadzwonić po nikogo z rodziny, żeby mu pomogli się dostać do domu.
-Panie Adamie, to ja wezmę pana pod rączkę i odprowadzę pana do domu.
Zaczyna się śmiać:
- Jak pod rączkę, to może od razu do kościoła, ślub weźmiemy?
- Panie Adamie, mam swojego chłopa od dwudziestu lat, co ja zrobię z drugim?
Śmiejemy się z tego chwilę.
Chwilami, w ferworze zwierzeń mówi mi "ty". Po chwili przeprasza, bo on tak do mnie, jak do kolegi. Ano, panie Adamie, nie pan pierwszy. Nie obrażam się o to, w końcu rozmawiamy własnie tak jak kumple... Jak kumplowi przyznaje mi się, że nie wie, jak znalazł się na tej ławce w parku, bo szedł gdzie indziej.
Robi się coraz zimniej. Wydaje mi się, że najgorsze minęło, choć nadal jest tak sobie. Przemarzłam siedząc w tym parku, a przecież już jestem przeziębiona. Mówię mu, że muszę już iść, ale nim rzeczywiście odejdę, minie następne pól godziny. Pan Adam mi obiecuje, że pójdzie za chwilę prosto do domu. Przyklepujemy te umowę uściskiem dłoni - raz i drugi. Na pożegnanie całuje moją dłoń. Jest wypogodzony, choć osłabiony. Już nie ma tego wyrazu cierpienia w oczach. Obiecujemy sobie, że kiedyś się w tym parku spotkamy jeszcze.
Już nie chce umrzeć w tym parku.
Nie wiem, ile siedziałam na tej ławce. Godzinę? Dwie? Krakowskim targiem umówmy się, że półtora. Na końcu alejki odwracam się, macham mu na pożegnanie ręką. Odwzajemnia gest. Wracam do domu niespokojna, bo mam wyrzuty sumienia, ze jednak tej karetki nie wezwałam. Martwię się o niego. Dziś przejrzałam lokalny portal internetowy. Gdyby jednak coś mu się stało po moim odejściu, to chyba by o tym napisali? Na szczęście nic takiego nie znajduję.
Panie Adamie, przyrzekł mi pan. Trzymam pana za słowo. Pan przecież wie, co to jest.
- Proszę pana, zadzwonię po karetkę.
- Niech pani nie dzwoni! Nie chcę, bo rodzina się zaraz zleci... A oni ze Szwajcarii, Kanady..Nie chcę.
- Ale to serce, sam pan wie.
-Wiem, ale nie chcę.
Siadam na ławce.
Elegancki czarny płaszcz jest rozchylony, prawa ręka położona nieświadomym obronnym gestem tam gdzie boli ... trochę na lewo za mostkiem.
Zauważyłam go idąc parkową alejką. Najpierw siedział na ławce, jakiś taki skulony, jakby zimno mu było, potem się na niej położył. "Pijany" - pomyślałam - "Zamarznie, jak zaśnie". Chciałam go zmusić, żeby poszedł do domu spać, ale stało się jasne, ze to nie tylko alkohol jest tu winny
Początkowo jest mało przytomny. Trochę czuć od niego. Przyznaje się, że wypił, choć wie, że mu nie wolno. Tłumaczy mi, że wie, że może umrzeć. Że nawet teraz może się wszystko skończyć. Rozmawiamy trochę jak dziad z obrazem. Ja piłuje o karetkę, choć tak delikatnie, bo widzę, że gdy się denerwuje, to mocniej go boli. A myśl o karetce go przeraża. Chce - jak mi mówi - umrzeć tak, żeby nikt nie widział. Żeby nikogo przy tym nie było. Bo on swojego ojca trzymał na rekach, kiedy on umierał.
Wieje zimny, styczniowy wiatr. Ludzie przechodzą parkową alejką obok ławki, na której siedzimy- starszy mężczyzna, kobieta w średnim wieku.
- Ja mam czterech synów. Pani wie, co to jest? ... Samemu wychować dzieciaki? Wszystkich wychowałem, wykształciłem, jeden jest w Stanach, drugi w Holandii. Żony mają. Wnuczki mam dwie... Pani wie, co to jest?... Ja bym dla nich wszystko!..
Często zadaje mi pytanie "Pani wie, co to jest?" I zawsze pilnie patrzy mi wtedy w oczy. Kiwam głową. Wiem. O niektórych rzeczach wiem więcej, o niektórych mniej, ale wiem...
Opowiada mi o dziewczynce, w której zakochał się mając trzynaście lat. O tym, jak rozpaczał, gdy los go od niej oddzielił. Opisuje mi, jak w szatni, po treningu bokserskim, z dala od niej, płakał z tęsknoty. Umarła na serce, gdy on gdzieś tam, daleko, trenował pod okiem boksera Kuleja. Kiedy wrócił do domu, zanim odwiedził ja na cmentarzu, wszedł w ubraniu do rzeki. Styczeń był albo luty, nie pamięta. Pamięta, że chciał do niej pójść czysty, oczyszczony ze wszystkiego złego.
Trochę bezładnie snuje swoje opowieści. To o sąsiedzie, który umarł - znów podczas jego nieobecności - i którego pogrzeb niedawno się odbył. To o synach i o życiu samotnego ojca. O rodzinie- rzuca nazwiskami, które jako głogowianka powinnam pewnie znać, ale mętnie tylko kojarzę. O tym, że w środę miał iść do krewnego, na wizytę - w związku z tym swoim sercem. O szpitalu w Siemianowicach i o swojej pracy w hucie. Pokazuje mi swoje czyste, zadbane, ale sękate i spracowane ręce.
- Ja cale życie ciężko pracowałem. Pani wie, co to jest? Tak zasuwać cale życie? Pani wie?
Im dłużej mi opowiada, tym bardziej rozluźnia się jego ciało. Ręka, do tej pory kurczowo przyciśnięta do piersi, powoli opada. Czasem, gdy porusza temat, który go bardzo boli,wraca ból i na chwile go zgina. Ale widzę, że dochodzi do siebie. Nie chce taksówki, uparciuch. Nie chce zadzwonić po nikogo z rodziny, żeby mu pomogli się dostać do domu.
-Panie Adamie, to ja wezmę pana pod rączkę i odprowadzę pana do domu.
Zaczyna się śmiać:
- Jak pod rączkę, to może od razu do kościoła, ślub weźmiemy?
- Panie Adamie, mam swojego chłopa od dwudziestu lat, co ja zrobię z drugim?
Śmiejemy się z tego chwilę.
Chwilami, w ferworze zwierzeń mówi mi "ty". Po chwili przeprasza, bo on tak do mnie, jak do kolegi. Ano, panie Adamie, nie pan pierwszy. Nie obrażam się o to, w końcu rozmawiamy własnie tak jak kumple... Jak kumplowi przyznaje mi się, że nie wie, jak znalazł się na tej ławce w parku, bo szedł gdzie indziej.
Robi się coraz zimniej. Wydaje mi się, że najgorsze minęło, choć nadal jest tak sobie. Przemarzłam siedząc w tym parku, a przecież już jestem przeziębiona. Mówię mu, że muszę już iść, ale nim rzeczywiście odejdę, minie następne pól godziny. Pan Adam mi obiecuje, że pójdzie za chwilę prosto do domu. Przyklepujemy te umowę uściskiem dłoni - raz i drugi. Na pożegnanie całuje moją dłoń. Jest wypogodzony, choć osłabiony. Już nie ma tego wyrazu cierpienia w oczach. Obiecujemy sobie, że kiedyś się w tym parku spotkamy jeszcze.
Już nie chce umrzeć w tym parku.
Nie wiem, ile siedziałam na tej ławce. Godzinę? Dwie? Krakowskim targiem umówmy się, że półtora. Na końcu alejki odwracam się, macham mu na pożegnanie ręką. Odwzajemnia gest. Wracam do domu niespokojna, bo mam wyrzuty sumienia, ze jednak tej karetki nie wezwałam. Martwię się o niego. Dziś przejrzałam lokalny portal internetowy. Gdyby jednak coś mu się stało po moim odejściu, to chyba by o tym napisali? Na szczęście nic takiego nie znajduję.
Panie Adamie, przyrzekł mi pan. Trzymam pana za słowo. Pan przecież wie, co to jest.
No pięknie... Strasznie to smutne, że ma się tak dużą rodzinę a jest się kompletnie samemu. I smutne, że nie za bardzo już mu się cokolwiek chce. Dałaś mu energię na najbliższe tygodnie, ale co potem?
OdpowiedzUsuńNajmłodszy syn był w tym czasie w mieście, przyjechał specjalnie po to, żeby przypilnować ojca - tak mi przynajmniej pan Adam opowiadał. On po prostu nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział, że wypił alkohol, bo obawiał się reakcji rodziny. Wolał sobie umierać na tej ławce :/. Ludzie są dziwni...
UsuńBo przy chorobie serca ma zabronione pić alkohol. Byliby wsciekli, jakby się dowiedzieli... Ale samemu umierać? Dziwne. Albo relacje w rodzinie są dziwne...
UsuńNiektórzy starsi ludzie mają wręcz fobię dotycząca sprawiania kłopotów dzieciom. Na przykład moja mama tak miała - mimo że bardzo ja kochałyśmy i nigdy nie usłyszała od nas złego słowa, jeśli potrzebowała pomocy. A może własnie dlatego, że wiedziała, że rzucę wszystko i do niej przylecę, starała się jak najmniej angażować mnie w swoje problemy.
UsuńSmutna historia, ale rozumiem człowieka, który nie chce aby inni widzieli, jak umiera. Też bym nie chciał...
OdpowiedzUsuńumieranie to intymna i trudna sprawa. Jeszcze nie wiem, jakie mam na ten temat zdanie ;) .. Ale jest temat do przemyśleń..
Usuń