O macierzyństwie. Mały paszkwil starej baby.

Jednym z przywilejów mojego wieku jest to, ze mogę z wyższością podpartą życiowym - prawdziwym lub domniemanym - doświadczeniem dopieprzać się do życia innych ludzi. Zaś szczególnie kompetentna czuję się w dwóch obszarach - wychowania dzieci i edukacji. Bo jedno i drugie zabrało mi kawał życia - więc kto mi zabroni?

Na początek muszę się przyznać do rzeczy wstydliwej - mianowicie nie lubię tzw. "młodych matek". En masse irytują mnie niepomiernie. Jednostkowo - to zależy :) Z drugiej zaś strony - jest to grupa społeczna, której szczerze i serdecznie współczuję.

Myślę, że powodów mej niechęci bardzo tłumaczyć nie muszę - w końcu termin "madka" nie powstał na mój prywatny użytek i wszyscy wiedzą o co chodzi. Z drugiej strony żadna inna grupa nie jest poddawana tak surowej ocenie jak matki właśnie, a im dziecko mniejsze, tym presja społeczna silniejsza. Nie ma przyzwolenia na jakiekolwiek słabości, zachowania oceniane jako normalne u innych - na przykład wypicie piwa (jednego!) po obiedzie w restauracji jest absolutnie normalne jeśli nie masz dziecka. Jeśli masz malucha - staje się to po prostu zbrodnią przeciw ludzkości, choć po jednym piwie raczej mało kto jest pijany...

We współczesnym macierzyństwie fajne jest to, ze dziś kobiety rodząc dziecko są bardziej dojrzałe, niż było to kiedyś. Kiedy 25 lat temu rodziłam Starszego Młodego byłam jedną z najstarszych kobiet na 8-osobowej sali. A byłam na ostatnim roku studiów! Reszta dziewczyn była w wieku 18-22 lata. Dziś pewnie dziewczyna rodząca w wieku 25 lat byłaby jedną z młodszych na oddziale... Myślę też, że w sensie teorii współczesne matki są bardziej przygotowane do macierzyństwa: jeszcze w ciąży uczęszczają na rozmaite zajęcia, czytają poradniki, wertują strony parentingowe. My byłyśmy pozbawione takiego wsparcia. Mimo iż mieszkałam wtedy we Wrocławiu, to jedynym źródłem wiedzy był grubaśny poradnik książkowy autorstwa jakiegoś amerykańskiego lekarza, który nota bene guzik mi pomagał. Natomiast miałam jedną istotną przewagę nad dzisiejszymi matkami - pokorę.

Wiedziałam, ze nic nie wiem. W związku z tym pilnie słuchałam lekarza, pielęgniarki, mamy, ciotek oraz innych doświadczonych niewiast. Jasne, że nie wszystko, co mi radzono, było mądre i nie do wszystkich rad się stosowałam. Natomiast jeśli porada pochodziła od osób rozsądnych i szanowanych przeze mnie - nie podważałam  słuszności ich stanowiska.

Dziś - w dobie zmierzchu autorytetów - mamy matki, które z racji pełnionej przez siebie funkcji społecznej uważają, ze wszelkie rozumy pozjadały. Jakby czytanie blogów i forów internetowych automatycznie czyniło je specjalistkami w dziedzinie wychowania dzieci. Asertywność młodych matek sięga gwiazd - spróbuj takiej zwrócić uwagę, nawet najsensowniejszą... Uuu!Krwawy sport, zaprawdę ci powiadam...

Dzieci rosną, młoda matka staje się "wciąż jeszcze młodą matką" przedszkolaka, potem ucznia. I wciąż jest asertywna i bardzo pewna, ze wie najlepiej. Potem przychodzi okres nastoletniego buntu i nieco - przynajmniej czasem - wstrząsa owym monolitem wiedzy o wychowaniu ;). Na koniec staje się zgryźliwym babskiem koło pięćdziesiątki ( to o mnie ;)) i się wymądrza. Jedyne, co może popsuć jej humor to fakt, że i tak nikt jej nie słucha, bo młode matki przecież wiedzą lepiej ;)

O czym - z pewnym smutkiem - zawiadamia
Wasza m.









Komentarze

  1. Przede wszystkim cieszę się, że zaczęłaś dostrzegać plusy tego, że teraz Twoje życie jest całkowicie Twoje :) :) :) Ono ma wbrew pozorom bardzo dużo plusów.

    A teraz "madki"... Mnie też one doprowadzają do szału. Obnoszą się ze swoją wiedzą żadną i irytują, kiedy nie daj Bóg ktoś im nie przytaknie.
    Napisz nam później jak urlop :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano ma, Chomiczku :) Choć mam w tym swoim nowym życiu miejsce także na pewnego bruneta oraz masę przyjaźni, które czasem bywają równi absorbujące jak romanse :))))) A o urlopie napiszę z pewności, bo się działo :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Naskrobałam i się podobało :)

Nie ciulej franco

Mądrości życiowe, czyli o czytaniu gazet

Na walizkach