Na walizkach
Kolejny raz siedzę "na walizkach".
Tym razem w przenośni, ale już niedługo. Mniej więcej dwa tygodnie temu podpisałam akt kupna mieszkania. To piętro starego, chyba poniemieckiego, domu położonego na skraju wsi niedaleko Lubina. W przyszłym tygodniu odbiorę klucze od poprzednich właścicieli. I dokonam kolejnego przewrotu w moim życiu.
Jak wiadomo - jestem w takich woltach wicemistrzynią świata ;). Nie oznacza to jednak, że się nie boję tego wszystkiego, co nadchodzi. Bo oczywiście musiałam wziąć kredyt hipoteczny i przez najbliższe 10 lat będę do niego uwiązana. Po drugie - ja, mieszczuch - na wsi? Wprawdzie sama chciałam, ale... Czy zawsze do końca wiemy, czego sobie życzymy. Czy nadaję się do mieszkania na skraju lasu, w miejscu oddalonym od najbliższego spożywczaka ok 4 km? Zobaczymy.
Na razie, ku rozpaczy mojego niemęża próbuję coś pakować, układać, planować, co powoduje tylko coraz większy chaos. Nasze aktualne mieszkanko jest zapchane pod sufit, głównie naszym "szpejem", czyli akcesoriami do rekonstrukcji, a także masą niepotrzebnych nikomu klamotów upolowanych na giełdach staroci - kufli, buteleczek, akcesoriów medycznych (kompletuję sobie lazaret polowy z czasów II wojny), książek i durnostojek, których nie lubię, ale niestety mam jakiś hektar. I każda próba spakowania czegokolwiek powoduje, ze te rzeczy zaczynają zalegać na środku mieszkania, bo nie ma gdzie ich położyć tak, by nie przeszkadzały. Tak więc na razie lamentuję, że z niczym się nie wyrobię, chomikuję kartony - tak, ich też nie ma gdzie wsadzić :)) i zamęczam wszystkich dookoła tym, co zamierzam zrobić w nowym miejscu zamieszkania.
Wiele razy walizki oznaczały w moim życiu smutek, rozstania, rozterki. Tym razem czekam na nich z radością :)
O czym uprzejmie zawiadamiam :)
Wasza m.
Komentarze
Prześlij komentarz