Gang Onkologicznych Celebrytek

Jest rzeczą dość oczywistą, ze nic tak nie działa na rozwój poczucia humoru jak zdiagnozowany rak.

Wiem to po sobie. Teraz obserwuję na przykładzie mojej N.

N. jest osobą bardzo mi bliską. Mimo że różni nas wiek - jest ode mnie młodsza o dobre 15 lat - świetnie zawsze się dogadywałyśmy. Mamy podobne poglądy na wiele rzeczy, podobne rzeczy nas wzruszają i denerwują. A nade wszystko - te same rzeczy nas bawią. teraz doszła jeszcze jedna rzecz, która nas łączy...

Ja choruję na raka od 6 lat. N. dowiedziała się, ze jest chora jakoś w marcu. Od tego czasu przeszła już cykl badań rozmaitych, dość radykalna operację i własnie rozpoczyna naświetlania i chemię. Obserwuję u niej wiele rzeczy, które ja sama przeszłam - od szoku, poprzez przymus mówienia o tym na okrągło, zapadnięcie się w sobie i wreszcie czupurne: "A co, kurwa, ja nie dam rady? Chcę żyć i będę żyć!"

Rak to też życie. Kto to zrozumie, będzie żyć. Dłużej lub krócej, ale ŻYĆ, nie WEGETOWAĆ. Dlatego ryjemy się jak norki na temat wlewek, chemii i wypadania włosków. Oraz innych takich. MY MOŻEMY. Bo nie dość, że Bozia obdarzyła specyficznym poczuciem humoru, to jeszcze nikt nam nie zarzuci, ze to niesmaczne śmianie się z CUDZEGO nieszczęścia.

A na razie trzymam wszystkie cztery kciuki, żeby u niej się potoczyło nie gorzej niż u mnie. W końcu - dlaczego nie? Nawet jeśli by to było jedyne prawdziwe zwycięstwo w naszym życiu - to tylko na nim nam chyba zależy :)

Wy tez trzymajcie te kciuki, co?

Komentarze

Naskrobałam i się podobało :)

Nie ciulej franco

Mądrości życiowe, czyli o czytaniu gazet

Na walizkach