Zanim będzie lepiej...
...podobno musi być gorzej.
tjaaaaa....
Nie wiem, jak to się układa w życiu innych ludzi, jednak w mojej osobistej historii zawsze powtarza się określony schemat: otóż jeśli czegoś chcę tylko ze względu na siebie, to nigdy tego nie uzyskuję i jeszcze mi to bokiem wyłazi. Jeśli coś po prostu muszę zrobić ze względu na innych - po bólach i cierpieniach, ale jednak osiągam sukces.
Kilka miesięcy temu postanowiłam rozstać się z moim Szanownym Małżonkiem. Od wielu już lat żyliśmy obok siebie, a nie ze sobą; coraz mniej rzeczy nas łączyło, coraz więcej dzieliło. W pewnym momencie na horyzoncie pojawiła się tez wizja innego, nowego związku. Chciałam sobie dać szanse na szczęście, a jednocześnie zachować się w miarę fair. Podjęłam decyzje, a potem krok po kroku zaczęłam je wcielać w życie.
Wiedziałam, ze będzie ciężko. Nie wiedziałam, że tak bardzo.
Trzy bardzo trudne rozmowy (Szanowny oraz obaj moi synowie), kilkanaście innych, też niełatwych - o przyczynach decyzji o rozstaniu, podziale majątku i innych takich sprawach z moim osłupiałym mężem. Gorączkowe obliczenia, czy dam radę utrzymać siebie i dać na życie snowi na studiach. I długie, bardzo bolesne pożegnanie z moim ukochanym domem. Bo zostać w nim z Szanownym już nie mogłam, a on bynajmniej nie zamierzał się wyprowadzać. Strach przed przyszłością. Poczucie, że jestem o krok od bezdomności.
Kryzys w tym, co wykluwało się jako nowy związek nie powinien mnie zdziwić. A jednak zaskoczył mnie i zostawił bezradną. Można układać sobie plany. Nie można ułożyć sobie cudzych uczuć. Dziś emocjonalnie stoję we mgle - nie wiem, jak to wszystko się potoczy, choć plany były wspólne i dość sprecyzowane.
Ten wpis powstaje w wynajętym mieszkaniu. Miejscu miłym i przytulnym, ale nie moim. Obcym. Mieszkam tu od soboty. 4 dni. Spędzę tu prawdopodobnie rok, może dłużej. Mam nadzieję, że za jakiś czas przestanę tęsknic za widokiem z nie moich już okien, że uznam, że warto było tyle stracić, bo zyskałam coś równie ważnego i wartościowego. Mam nadzieję, o tak.
Na razie muszę nauczyć się spać w nie swoim łóżku, jeść nie przy swoim stole w samotności. Samotności o tyle trudniejszej, ze miała się nie przytrafić. Bo miał być ktoś, kto zapełni serce po wylocie synów w szeroki świat.
Nie dla mnie chyba szczęście. Nie dla mnie powodzenie w życiu osobistym. Czas się do tego przyzwyczaić. O ile wcześniej mnie po prostu szlag nie trafi. Co nie jest opcją wziętą z sufitu.
Rzekłam.
m.
tjaaaaa....
Nie wiem, jak to się układa w życiu innych ludzi, jednak w mojej osobistej historii zawsze powtarza się określony schemat: otóż jeśli czegoś chcę tylko ze względu na siebie, to nigdy tego nie uzyskuję i jeszcze mi to bokiem wyłazi. Jeśli coś po prostu muszę zrobić ze względu na innych - po bólach i cierpieniach, ale jednak osiągam sukces.
Kilka miesięcy temu postanowiłam rozstać się z moim Szanownym Małżonkiem. Od wielu już lat żyliśmy obok siebie, a nie ze sobą; coraz mniej rzeczy nas łączyło, coraz więcej dzieliło. W pewnym momencie na horyzoncie pojawiła się tez wizja innego, nowego związku. Chciałam sobie dać szanse na szczęście, a jednocześnie zachować się w miarę fair. Podjęłam decyzje, a potem krok po kroku zaczęłam je wcielać w życie.
Wiedziałam, ze będzie ciężko. Nie wiedziałam, że tak bardzo.
Trzy bardzo trudne rozmowy (Szanowny oraz obaj moi synowie), kilkanaście innych, też niełatwych - o przyczynach decyzji o rozstaniu, podziale majątku i innych takich sprawach z moim osłupiałym mężem. Gorączkowe obliczenia, czy dam radę utrzymać siebie i dać na życie snowi na studiach. I długie, bardzo bolesne pożegnanie z moim ukochanym domem. Bo zostać w nim z Szanownym już nie mogłam, a on bynajmniej nie zamierzał się wyprowadzać. Strach przed przyszłością. Poczucie, że jestem o krok od bezdomności.
Kryzys w tym, co wykluwało się jako nowy związek nie powinien mnie zdziwić. A jednak zaskoczył mnie i zostawił bezradną. Można układać sobie plany. Nie można ułożyć sobie cudzych uczuć. Dziś emocjonalnie stoję we mgle - nie wiem, jak to wszystko się potoczy, choć plany były wspólne i dość sprecyzowane.
Ten wpis powstaje w wynajętym mieszkaniu. Miejscu miłym i przytulnym, ale nie moim. Obcym. Mieszkam tu od soboty. 4 dni. Spędzę tu prawdopodobnie rok, może dłużej. Mam nadzieję, że za jakiś czas przestanę tęsknic za widokiem z nie moich już okien, że uznam, że warto było tyle stracić, bo zyskałam coś równie ważnego i wartościowego. Mam nadzieję, o tak.
Na razie muszę nauczyć się spać w nie swoim łóżku, jeść nie przy swoim stole w samotności. Samotności o tyle trudniejszej, ze miała się nie przytrafić. Bo miał być ktoś, kto zapełni serce po wylocie synów w szeroki świat.
Nie dla mnie chyba szczęście. Nie dla mnie powodzenie w życiu osobistym. Czas się do tego przyzwyczaić. O ile wcześniej mnie po prostu szlag nie trafi. Co nie jest opcją wziętą z sufitu.
Rzekłam.
m.
Życie uczuciowe, to jest coś, co najtrudniej poukładać w życiu. Zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy ludzie tak szybko się rozstają. Pewnie swoją decyzję będziesz mogła ocenić dopiero przez pryzmat czasu. Ale ponieważ już ją podjęłaś i zrealizowałaś, to jedynym rozwiązaniem jest szukanie wszystkich jej plusów. Mnie takie podejście, skupienie się na dobrych stronach, zawsze pomaga przetrwać ciężkie czasy...
OdpowiedzUsuń