Refleksje

Przeszły trudne dni marca, powoli zbliża się maj. Z dnia na dzień układa się od nowa moje życie. Uczę się tego nowego układu dnia, innej kuchni, zapachu kawy nad innym stołem. Nie jest łatwo. Jednak - kto ma przetrwać, jak nie ja? W końcu jestem starszą siostrą Beara Gryllsa, no nie? Jedyny problem, jaki mam z przetrwaniem, to taki, by o tym nie zapominać.

Zadziwiający jest fakt, że choć jestem z tych, którzy głęboko wrastają w swoje środowisko, zapuszczają mocne korzenie, to regularnym motywem mojego życia jest... przeprowadzka. Miałam 10 lat, kiedy pierwszy raz się przeprowadziliśmy - do budowanego z mozołem, przez wiele lat, domu w lepszej dzielnicy Wrocławia. Straciłam wtedy wszystko - ulubione kąty w mieszkaniu, ogródek, szkolę i koleżanki. W nowym domu nie znalazłam szczęścia, choć zbudowałam sobie tam mały schron na pięterku, z zasiekami z kwiatów i książek, dziurawym dywanem, stołem starszym niż ja sama i  skrzypiącym łóżkiem z demobilu. Za oknem miałam ogromną, starą wierzbę plączącą, z drugiego okna miałam widok na lipowa aleję. I jakoś się żyło...

Kolejna przeprowadzka w wieku 25 lat. Młoda mężatka z małym dzieckiem, pierwsze mieszkanie.. I straszna tęsknota za tym poprzednim domem, za moim miastem, za rodziną. Przetrwałam i to. Dzieci rosły, coraz trudniej było się pomieścić w nieustawnym, malutkim mieszkanku.

Zapadła decyzja o kupnie większego, w innej dzielnicy miasta. I tak trzynaście lat temu zasiedliliśmy piękne mieszkanie na Starym Mieście. Z biegiem czasu pokochałam je bardzo. Za śpiew słowików za oknem wiosną, za widok z balkonu na skwer i wieże zabytkowego kościoła, za duża kuchnię ze stołem, przy którym wszyscy siadaliśmy do obiadu.Nie zawsze było różowo - kłopoty w szkole, bunt Młodszego Młodego, choroba,  postępująca dewastacja mojego małżeństwa. Ale bywałam tam szczęśliwa.

Dzieci dorastały. Jedno po drugim wyfrunęły z domu. Taka kolej rzeczy. A ja zostałam w nim sama. Z mężem  rozeszliśmy się w różne zupełnie strony, każde już miało własne życie. Bez spoiwa, jakim byli dla nas synowie, niewiele mieliśmy sobie do powiedzenia.

Pojawiły się inne osoby, inne pomysły na życie, inny punkt widzenia. Podjęłam decyzję o rozwodzie. I skutek jest taki, ze się kolejny raz przeprowadziłam. I wiem, ze czeka mnie co najmniej jeszcze jedna przeprowadzka.  Like a rolling stone - nie obrastam mchem..
Jakoś mi to nie wychodzi.

O czym zawiadamiam Państwa z pewnym smutkiem.
Wasza M.




Komentarze

  1. Dobrze wiedzieć,że jakoś się w nowym miejscu odnalazłaś ������ I podziwiam Cię,że mimo miłości do stabilizacji odnajdujesz się w tak częstych przeprowadzkach. Silna kobitka z Ciebie.
    Trzymam kciuki. Mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Się staram Chomiczku :) .. I powoli wracam na bloga łono ;)

      Usuń
  2. Jednak przeprowadzki dają jakiegoś kopa do zmian. Ja tkwię w miejscu, mimo zmian zachodzących wokół...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie raczej zmiany w życiu generują przeprowadzki, niz na odwrót. jednak pewnie masz rację, coś się zmienia, bez dwóch zdań :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Naskrobałam i się podobało :)

Nie ciulej franco

Mądrości życiowe, czyli o czytaniu gazet

Na walizkach